środa, 18 listopada 2015

Rozdział 8



[Tydzień później]
Weszłam do szkoły, gdzie od razu zaczepił mnie Nathaniel.
-O, Anabelle! Wreszcie cię znalazłem! Przebiegłem chyba całą szkołę!- wydyszał blondyn.
-Przepraszam. Dopiero przyszłam.- zarumieniłam się delikatnie.
-Nie masz za co przepraszać- posłał mi uspokajający uśmiech.- Po prostu nie lubię mieć niedopełnionych formalności, a przez to, że ostatnio byłem strasznie zabiegany, zapomniałem o twoim przeniesieniu.- wyprostował się i poprawił krawat.
-Wydaje mi się, że oddałam wszystkie formularze...- zaczęłam gorączkowo przegrzebywać plecak w poszukiwaniu dokumentów, o których ewentualnie mogła bym zapomnieć.
-Nie, nie. Spokojnie.- powstrzymał mnie machnięciem ręki.- Chodzi o szkolne kluby. Dyrektorka twierdzi, że to powinno pomóc ci się zaaklimatyzować. W tej chwili są wolne miejsca w klubie ogrodniczym i koszykarskim...- spojrzał na swoje notatki zamyślony. Trochę się zakłopotałam.
-Emmm... A nie mogła bym zapisać do klubu muzycznego? Bo widzisz... Uczęszcza tam mój brat.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to porozmawiam z dyrektorką.- przygryzł w zamyśleniu końcówkę ołówka.- Myślę, że jeden członek nie zrobi aż tak wielkiego kłopotu. Mimo wszystko był bym ci wdzięczny, gdybyś zastanowiła się nad jednym z dostępnych.
-Tak, tylko właśnie chodzi o to...- opuściłam głowę, cała czerwona ze wstydu i wybąkałam.- Mam alergię na pyłki i bardzo szybko się męczę. Nie nadaję się tam.- byłam pod wielkim wrażeniem tego, że zrozumiał moją paplaninę, pomimo tego, że powiedziałam do strasznie cicho i na jednym wydechu.
-No dobra. W takim razie nie mam wyjścia. Poinformuję cię o decyzji dyrekcji.- uśmiechnął się pocieszająco. Odpowiedziałam uśmiechem, pożegnałam się z nim i udałam do szafki. Miałam złe przeczucia już kiedy wpisywałam szyfr do zamka. Otworzyłam szafkę i wtedy wypadło na mnie z dwadzieścia ulotek z moim zdjęciem do którego dorysowane były wąsy i wyjątkowo bujna broda. W moich oczach pojawiły się łzy, a w brzuchu poczułam dziwny ucisk. "Nie mogę teraz wybuchnąć. Nie mogę..." powtarzałam sobie, zbierając kartki z ziemi... Wtedy przede mną pojawiła się blondwłosa piękność ze swoimi przyjaciółkami. Spojrzała na mnie z wyższością. Miałam wrażenie, że jednak nie wytrzymam.
-Urocze zdjęcia księżniczko. Można powiedzieć, że nie jesteś fotogeniczna...- zaśmiała się z własnego żartu.- Chcesz jeszcze jedno? Częstuj się, mamy ich wiele.- rzuciła we mnie stertą kartek, które porozrzucały się po korytarzu. Dookoła nas zebrała się spora grupa gapiów. Opuściłam głowę i w końcu wybuchnęłam śmiechem(obrazek<3). Z moich oczu pociekły łzy rozbawienia i nie mogłam złapać oddechu. Na serio? Kto jeszcze robi takie przechodzone żarty? Co będzie następne? Szyszka w herbacie, a może schowa mi buty w szatni?
-Co jest? Padło ci już na mózg?- sarknęła blondynka.
-Niespecjalnie.- zebrałam kartki, ocierając łzy.- Nie uważasz, że to trochę dziecinne? No bo wiesz... Dorysowywanie wąsów było modne u mnie w przedszkolu.- wyjaśniłam spokojnie. Dziewczyna na to prychnęła i odeszła obrażona, kołysząc biodrami. Wrzuciłam plik kartek do torby z mocnym postanowieniem,że oddam wszystko na makulaturę.
-To było fajne.- odwróciłam się do Violetty, która uśmiechała się do mnie delikatnie.- Mnie pewnie było by smutno.- wyznała i podeszła bliżej.
-Nie wszyscy muszą mnie lubić- wzruszyłam ramionami.- Ważne, że mam ciebie, Iris i Rozę.- posłałam jej uśmiech. Wyciągnęłam z szafki książki na Historię i udałyśmy się do klasy.
-Cześć!- pomachałam Rozalii prze oczami. Była najwyraźniej dość zamyślona.
-O! Cześć! Wiecie kto to ten mały, który kręci się pod naszą salą? Chyba pójdę zapytać Peggy...- odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka w okrągłych okularach.
-To Kentin.- stwierdziłam zdziwiona.- Chodził ze mną do klasy. Ale co on tu robi?- zastanawiałam się głośno.
-A więc ty go znasz?- zapytała Iris.
-Yhm... Był moim sąsiadem, kiedy jeszcze mieszkałam na farmie dziadków.
-To idź się przywitać! Wygląda na miłego.- zachęcała rudowłosa. Kiwnęłam głową i podeszłam do zdenerwowanego chłopaka.
-Cześć Kentin!- uśmiechnęłam się- Co tu robisz? Przeniosłeś się?- zagadnęłam.
-O Ana!- zdziwiony przetarł okulary chusteczką.- A więc to tu się przeniosłaś. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.- zarumienił się.- Do której chodzisz klasy?
-Jestem w pierwszej A. A ty?- nagle jego oczy zalśniły.
-Ja też! Jak fajnie będzie mieć kogoś znajomego!- roześmiałam się szczerze.
-Masz rację. Ja przez parę pierwszych dni też nie mogłam się odnaleźć, ale mam tu brata i Rozalię.
-Rozalię?- posłał mi zdziwione spojrzenie. No tak! Jak mogłam zapomnieć, że on jej nie zna?
-Rozalia to dziewczyna mojego drugiego brata- Leo.- wyjaśniłam pośpiesznie.
-Acha... Powiedzmy, że rozumiem. Wiesz może gdzie jest...- dalszą część zdania zagłuszył dzwonek.
-Chodź, bo jak się spóźnimy, to profesor nas zabije...- złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę klasy. Mam wrażenie, że był strasznie zdenerwowany pierwszą lekcją, bo zrobił się wtedy cały czerwony. Lekcja upłynęła bardzo spokojnie. Bardzo możliwe, że dla tego, że Kastiel znowu się urwał i nie miał kto przeszkadzać nauczycielowi. Znudzona notowałam najważniejsze fragmenty wykładu i co chwila uciekałam myślami do świata marzeń, w którym mogłam latać na smokach, albo bronić świata przed armią zombi. Mówiłam już, że za dużo czytam? Kiedy zadzwonił dzwonek niemrawo spakowałam wszystkie książki i ruszyłam pod następną salę, by przeżyć kolejną, równie fascynującą, lekcję polskiego. Dopiero kiedy zadzwonił ostatni dzwonek ożywiłam się trochę. Szybkim krokiem przemierzyłam korytarz i weszłam do pokoju gospodarzy. Był tam już oczywiście Nataniel, jednak nie sam. Rozmawiał z piękną blondynką, która wcześniej porozsypywała moje zdjęcia po korytarzu.
-Amber! Tyle razy ci mówiłem, że wchodzenie do pokoju gospodarzy bez wyraźnego pozwolenia, zwłaszcza gdy jest pusty jest surowo zakazane!- Pierwszy raz widziałam naszego głównego gospodarza tak wkurzonego. Odchrząknęłam nieśmiało, dając znać, że weszłam.
-O! Cześć. Przepraszam cię, nie miałem czasu spotkać się z dyrektorką.- wyglądał na naprawdę skruszonego.
-Nic nie szkodzi.- uśmiechnęłam się, a kiedy chciałam wyjść zatrzymał mnie jego chłopięcy głos.
-Ach! Ale ze mnie niezdara. Nie przedstawiłem was sobie!- spojrzałam na niego zdziwiona.- Ana, to jest Amber, moja siostra. Amber, to jest...- nie dokończył, bo przerwała mu blondynka.
-My się już znamy. Nie kłopocz się Nat,- warknęła.
-Ta... Można tak powiedzieć.- odpowiedziałam, pomachałam zdezorientowanemu Natanielowi i wyszłam. Pobiegłam do szafki, zabrać książki potrzebne do odrobienia lekcji, po czym spacerkiem wróciłam do domu. Leo siedział na kanapie w salonie.
-Hej!- Krzyknęłam do niego, zostawiając buty i kurtkę w przedpokoju.
-Już jesteś. Jak tam w szkole?- zapytał.
-Nic ciekawego. Jak zwykle.- rzuciłam torbę na podłogę i rozłożyłam się obok brata.- Gdzie Lys?
-U Kastiela. Pracują nad jakimś projektem... Albo coś.- roześmiałam się.
-Jako nasz opiekun chyba powinieneś to wiedzieć, nie?
__________________________________________________________________
Zakończyłam! *wstaje od komputera z głośnym rykiem, niczym zombi wracające zza grobu*


piątek, 23 października 2015

Rozdział 7

Telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni. Poderwałam się z łóżka i podchodząc do okna wyciągnęłam go i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo? Kto tam?- dałam znać, że odebrałam. Na komórce wyświetlał się nieznany numer.
-Demon... Ja...- usłyszałam załamujący się głos Kastiela. Nie musiał dwa razy powtarzać.
-Zaraz będę.- ucięłam i zakończyłam połączenie. Zbiegłam na dół, wskoczyłam w buty, porwałam z wieszaka kurtkę i już byłam na zewnątrz. Szczerze powiedziawszy to było moje najszybsze wyjście z domu. Kto wie, może pobiłam przy tym jakiś rekord Guinessa?

***
 Nie...nienienienienienie... Z mojego gardła wyrwał się cichy szloch. Pod blokiem Kastiela stał biały furgon, a dwójka sanitariuszy pakowała jakieś dziwne maszyny do auta. Rozpoznałam te maszyny. Jeszcze niecałe dwa dni temu Demon był do nich podpięty. Po mojej głowie tłukły się najgorsze myśli. Pięć dni temu Demonowi zaczęło się pogarszać. Coraz częściej wymiotował i bardzo dużo spał. Czy możliwe, że on... on...? Znów zaszlochałam i przyśpieszyłam kroku. Wbiegłam po schodach, nie mogąc się zdobyć na spokojne czekanie na windę. Pociągnęłam za klamkę. Drzwi były otwarte. W przedpokoju rzuciłam kurtkę w kąt, nie trudząc się nawet szukaniem wieszaka. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie leżał Kastiel. Zakrywał oczy przedramieniem i ciężko oddychał, jakby hamując płacz. Przeraziłam się. Nie przywitało mnie radosne popiskiwanie Demona, a samego psa też nie było nigdzie widać.Podeszłam ostrożnie do kanapy, bojąc się nagłej reakcji chłopaka. Położyłam rękę na jego ramieniu, ten jednak się nie poruszył. Usiadłam na podłokietniku i przejechałam dłonią po czerwonych jak wino włosach. Zanim zrobiłam to jeszcze raz odczekałam chwilę, spodziewając się, że Kass poderwie się i fuknie na mnie, że nie jest dzieckiem. Nic takiego się jednak nie stało. Ośmielona brakiem reakcji wplotłam palce w kosmyki i uspokajająco głaskałam. Wydaje mi się, że zostaliśmy tak z pół godziny. Kastiel- najwyraźniej nie mogąc pogodzić się ze stratą przyjaciela. (Nie potrzebowałam zapewnień, że Demon nie żyje. Było to aż nazbyt oczywiste.) I Ja- chcąc dać mu czas do namysłu. Po upływie tego czasu chłopak podniósł się z głośnym westchnieniem.
-Idę się przejść. Możesz tu zostać, bo i tak nie zamykam.- wzruszył ramionami, udając, że wszystko mu obojętne. Nie odpowiedziałam. Zostałam tak chwilę, z opuszczoną głową, słuchając ciężkich kroków w korytarzu. Kiedy drzwi za chłopakiem się zamknęły się drzwi wybudziłam się z tego odrętwienia. Podniosłam się, próbując rozruszać zasiedziane mięśnie nóg. Wyszłam z domu upewniając się, że dobrze domknęłam drzwi i ruszyłam na poszukiwania przyjaciela. Stanęłam pod klatką, zastanawiając się w którą stronę mógł pójść, kiedy usłyszałam głuche uderzanie i szuranie czymś po ziemi. Udałam się w tamtą stronę, zając na uwadze to, że mogę tam nie zastać Kastiela, a na przykład chłopaków załatwiających swoje porachunki. Z bijącym sercem obeszłam blok, i odetchnęłam z ulgą, kiedy spostrzegłam czerwoną czuprynę. Chłopak nie zwrócił na mnie uwagi, tylko dalej z zawziętością, o jaką nawet bym go nie podejrzewała, wyżywał się na pudłach.
-Kastiel, przestań!- krzyknęłam, kiedy stałam już tylko jakieś trzy metry od jego pleców. Zawahał się na chwilę, po czym wrócił do kopania plastikowego kosza na śmieci.
-Przestań. Ten kosz ci nic nie zrobił.- spróbowałam zażartować, ale nie wywołało to w naszej dwójce nawet cienia wesołości.
-W takim razie morze mam się wyżyć na tobie? Masochistyczna suka.- warknął na mnie, nie przerywając dewastacji śmietnika. Zrobiłam krok w tył. Poczułam się, jakby mnie spoliczkował. Chłopak prychnął. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc po prostu podeszłam i złapałam go za rękę. Dopiero wtedy się zatrzymał. Obeszłam go, żeby móc spojrzeć w oczy. Zobaczyłam w nich ból i niepogodzenie się ze stratą. Zasłonił twarz ręką, po czym zrobił coś zupełnie niespodziewanego. Podszedł i oparł głowę na moim ramieniu, niczym pięciolatek szukający schronienia w ramionach matki.
 Oplotłam jego szyje ramionami i zaczęłam szeptać uspokajająco do ucha.
-Dziękuję.- wykrztusił w zagłębienie w mojej szyi.- Ja... Nie powinienem był tego mówić...
-Ciii... Nic się nie stało.- stwierdziłam i odsunęłam się kawałek, aby przekazać mu, że nie mam żalu. Przyłożyłam dłoń do jego czoła.- Już. To się nigdy nie stało. Zapomnimy o tym, a ponieważ widzieliśmy to tylko my, to będzie to oznaczała, że nic takiego się nie stało.- posłałam mu lekki uśmiech
-Twoje rozumowanie jest co najmniej dziwne.- stwierdził i pierwszy raz dzisiaj przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
***
Weszłam do domu, gdzie czekali już na mnie zdenerwowani bracia. Dopiero w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że nikogo nie poinformowałam gdzie idę, a miałam przecież szlaban.
-Co masz na swoje usprawiedliwienie?- zapytał Leo, po czym uniósł brew. Z całych sił starałam się wesoło uśmiechnąć, tak jak zawsze, i chyba nawet mi się to udało. Jednak na moich braci "chyba" nie wystarcza.
-Co się stało?- Zapytał zatroskany Lys, podnosząc się wolno z krzesła, jakby bał się spłoszyć ptaka. Po moim policzku spłynęła pierwsza z całego potoku łez.

 Uśmiech zmienił się w wyraz bezsilności a ramiona drżały wstrząsane szlochem. Brat podszedł do mnie ostrożnie i przytulił. Ukryta w tym najbezpieczniejszym miejscu na ziemi płakałam tak, aż nie skończyły mi się wszystkie łzy. (Hehe. Niedobór. Poprosimy nową dostawę...) Trochę już spokojniejsza podniosłam głowę i oświadczyłam łamiącym się głosem:
-Demon nie żyje.- Lysandra zamurowało. Leo podszedł do mnie z kubkiem parującej herbaty. Pachniała lekami uspokajającymi, których tam dodał. Pociągnęłam łyk i uśmiechnęłam z wdzięcznością do brata. Poszłam do pokoju, gdzie przebrałam się w piżamę składającą się z wielkiej, porozciąganej koszulki Leo i spodenek. Umyłam twarz i zęby po czym wróciłam do pokoju, gdzie siedział już mój współlokator. Spojrzałam tęsknie na jego łóżko, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy, jeszcze na farmie, spaliśmy razem. Lys uśmiechnął się, najwyraźniej trafnie odczytując moje myśli, po czym poklepał miejsce obok siebie. Z uśmiechem wskoczyłam pod kołdrę.
-Jesteś niemożliwa- stwierdził. Tan noc wyglądała z grubsza tak:

__________________________________________________________________________
No hej!
Trochę się już dzieje... Mam nadzieję, że w tym rozdziale Ana nie zachowuje się jak zimna suka... Muszę przyznać, że założyłam ten blog głównie dla tego, że nie potrafię pisać takich romantycznych i ckliwych scenek. (Zupełnie mi to nie wychodzi... Ech...) Dla tego stwierdziłam, że praktyka czyni mistrza i wyszło takie oto coś. Hehe... Bardzo źle? (Krytyczne komentarze wskazane :P Tylko z płętą poproszę.)

czwartek, 17 września 2015

Rozdział 6


-Jesteśmy.- mówi Lys do domofonu przed blokiem Kastiela.
-Ok.- słychać nieco zniekształcony głos czerwonowłosego, a potem bzyczenie zamka. Otworzyłam drzwi i pobiegłam zawołać windę.
-Nie spiesz się tak Aniołku. Zdążymy.- śmieje się Lysander i szturcha mnie  bok.Nadymam policzki, niczym obrażone dziecko,  po czym wchodzę do windy.
-Które piętro?-spoglądam na Lysa, który znów jest w swoim świecie.
-Siódme...- odpowiada mimochodem. Klikam przycisk, a winda rusza z mocnym szarpnięciem, aż obiad przelewa mi się w żołądku.
-Niena...widz...widzę starych win...d - bąkam, starając się nie zapoznawać nikogo z moim menu.
-Yhm... Zrobiłaś się trochę zielona.- prycha Lysander. Kiedy w końcu drzwi się otwierają wybiegam z tam tond jak oparzona.
-Hehehe...- podnoszę głowę, żeby spojrzeć w oczy właścicielowi tego lekko kpiącego śmiechu.
-Cześć dzieciaku, hej Lys!- Wita się z nami Kastiel i przybija piątkę mojemu bratu.
-Ejejejej...! Żaden dzieciaku! Chciałam ci przypomnieć, że jesteśmy w tej samej klasie!
-Nie wygląda mikrusie.- czerwonowłosy pstryka mnie w nos i wchodzi z powrotem do domu, nakazując nam gestem pójście za nim. Wchodzę z głośnym warknięciem do przytulnego, urządzonego w drewnie przedpokoju, z wielkim lustrem na drzwiach szafy. Moje usta mimowolnie układają się w kształt literki "O". Cóż... Spodziewałam się czegoś bardziej... Ponurego? Tak, zdecydowanie. Nie zdziwiła bym się, gdybym zastała piwnicę bez okien czy jakiegokolwiek dostępu do naturalnego światła. Czarne ściany, meble, podłogi i sufity... Taki mrok everywhere, a tu proszę, jaka miła niespodzianka. Przeszliśmy do salonu, który był epicentrum całego mieszkania. Od kuchni był oddzielony jedynie półścianką, na której przymocowano telewizor. Łazienka znajdowała się od razu przy wejściu, a na przeciwległej ścianie tajemnicze drzwi, które prowadziły najprawdopodobniej do królestwa Kastiela.
Za kanapą, przy ścianie leżał Demon, podpięty do dwóch dziwnych maszyn. Uklęknęłam przed nim i pogładziłam go po pyszczku. "Cześć! Pamiętam cię... Odepniesz mnie od tego szujostwa?" zdają się mówić jego oczy. Uśmiechnęłam się przepraszająco.
- To wszystko z dofinansowania?- pytam, wskazując na maszyny po obu stronach posłania psa.
-Tsa... Zakupili to ludzie z tego programu telewizyjnego. Podobno ze składki widzów... - Kastiel drapie się po karku, lekko zawstydzony.
-Miło z ich strony...- mówię i znów odwracam się do psa. Mój brat i czerwonowłosy udali się do kuchni, a ja usiadłam po turecku, bo nogi zaczęły mnie boleć od klęczenia. Demon uniósł delikatnie łeb i dotknął wilgotnym nosem mojego kolana, jak by chcąc przekazać "No weź... Te rurki są naprawdę denerwujące!".
-Przepraszam, nic nie mogę zrobić. To dla twojego dobra.- szepnęłam, a on zawiedziony opuścił pysk i zamknął oczy, dając wyraźnie do zrozumienia, że ma na ten temat zupełnie inne zdanie.
-Ana, będziesz coś pić?!- krzyknął z kuchni Lys.
-Poproszę herbatę.- odpowiedziałam.
-Ok.- dał znak, że usłyszał, a towarzyszyło temu wymowne "Blee..." drugiego chłopaka. Jak można nie lubić herbaty? Wzruszyłam jednak ramionami i wstałam, z zamiarem udania się do kuchni. Kiedy stałam już w drzwiach moim oczom ukazał się dość niecodzienny widok, a mianowicie Lys przyparty do blatu odchylał się do tyłu, a Kastiel stojąc przed nim, jedną rękę opierał zaraz obok biodra białowłosego, a drugą w zamyśleniu pocierał podbródek. Jego twarz przybrała podejrzliwy wyraz. Zapiszczałam tak głośno, że obydwoje odwrócili się w moją stronę, jednak zdąrzyłam już uciec do salonu.
-O nie nie nie nie nie nie...- zajęczał Lys.
-Co jest?- zdziwił się Kastiel.
-Ona może to zinterpretować... Tylko w jeden sposób,- zerwał się do biegu, i wpadł jak burza do salonu i z furią w oczach rzucił się na mój szkicownik. Zdążyłam jednak uciec i zamknąć się w łazięce.
-Jak ona to morze zinterpretować?- zaczął drążyć czerwonowłosy.
-Zobaczysz... I wątpię, że ci się to spodoba...- wyznał Lysander i z cichym westchnieniem usiadł na kanapie, chwytając za pilota. Przez następną godzinę słychać było tylko prezenterkę w wiadomościach i ciche skandowanie "YA-O-I! YA-O-I!" dobiegające zza zamkniętych drzwi łazienki.

***

Spróbowałam po cichu wyjść z łazienki, jednak kiedy tylko wyściubiłam nos z ukrycia zobaczyłam przed sobą brata, ciskającego z oczu gromy. Uznałam, że wolę się nie narażać i zanim jeszcze poprosił wcisnęłam mu w dłoń szkicownik.
-Tylko nie bij...- położyłam przysłowiowe uszy po sobie i czekałam na reakcję.
-Zobaczę...- westchnął i spojrzał na mój nowy wytwór.
Zacisnęłam powieki, czekając na wybuch złości, jednak poczułam tylko puknięcie w głowę, a potem głośny śmiech Kastiela. Otworzyłam oczy zdezorientowana.

-Trzeba przyznać, młoda ma talent... i wybujałą wyobraźnię.- to ostatnie dodał jak gdyby z naganą. Uśmiechnęłam się delikatnie. - Tylko jeśli jutro po szkole będzie chodzić plotka, że ja i Lys jesteśmy parą, to rzucę cię Demonowi na pożarcie!- zagroził
-Demon mnie nie zje! Prawda piesku?- zapytałam, jednak ten zajęty był gryzieniem jednej z luźno wiszących rurek.- On mnie nie zje.- powtórzyłam z pewnością, tym razem zwracając się do czerwonowłosego.
-Hmmm... Jednak możesz mieć rację... Jesteś zbyt żylasta. Nawet on może cię nie tknąć...Ał! Za co to?- popatrzył zdenerwowany na mojego brata, który właśnie z premedytacją dość mocno nadepnął przyjacielowi na stopę.
-Pamiętaj, że mówisz o mojej siostrze.- przypomniał mu Lysander.
-Dobra, dobra...- chłopak uniósł ręce w pojednawczym geście. Wtedy rozległ się dźwięk domofonu.
-Sprawdzę kto to.- stwierdził nasz gospodarz i zniknął w przedpokoju. Kiedy wrócił, oznajmił nam, że Leo czeka pod klatką i mamy się zbierać. Pożegnaliśmy się z czerwonowłosym i z Demonem, a potem udaliśmy się w powrotną drogę do domu.
_______________________________________________________________
Uporałam się z tym zapomnianym rozdziałem najszybciej jak mogłam, ale jeśli musicie... linczujcie. Wiem, że efekt nie jest zachwycający, że są błędy, problemy w narracji i tak dalej,i tak dalej... *zakłada torbę na głowę i przyczepia do piersi karteczkę z napisem "Kopnij mnie"*
Sayonara towarzysze broni!
Ps.
To ma was przekupić, żebyście jednak mnie nie kopali... Ale o tym ciiii...

czwartek, 4 czerwca 2015

[NIE] ważne informacje :)





TO:


 To są dziadkowie naszej bohaterki, oraz jej dwóch braci [Lys i Leo] Prowadzą oni farmę, która właściwie jest opłacana przez rodziców naszego ulubionego trio :P. Ana mieszkała z nimi przez większość swojego życia ze względu na swój słaby organizm.

TO:

To są rodzice Any. Dużo podróżują, ponieważ mogą prowadzić firmę w trasie. Kiedyś zabierali ze sobą dzieci, jednak szkoła do czegoś zobowiązuje. Ponieważ Leo chciał się usamodzielnić, kupili mu dom z miejscem na sklep i pozwolili się samemu rządzić. Oczywiście przysyłają mu kasę na utrzymanie rodzeństwa, w końcu trudno było by utrzymać trzyosobową rodzinę z jednego sklepu!

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 5



Wlekę się zmęczona przez dziedziniec. Do trzeciej w nocy oglądałam anime i pisałam esemesy z Irys i Rozalią. Chciałyśmy wciągnąć do rozmowy jeszcze Violettę, ale ona zalicza dzisiaj jakiś sprawdzian. Usiadłam pod drzewem i przymknęłam oczy, czekając na koleżanki. Chyba pierwszy raz tak dobrze dogaduję się z dziewczynami. One są niesamowite! Uśmiecham się na samą myśl o wiecznie radosnej Irys, spontanicznej i dobrej Rozie i bezinteresownej Violi... Dobra! Koniec tego słodzenia!- Ana! - słyszę podekscytowany głos rudowłosej, ale nie mam siły podnieść głowy.
- Jakim cudem ty się jeszcze trzymasz na nogach..? - bełkoczę, z głową ukrytą w przedramionach.
-Hahaha... Wiedziałam, że tak będzie. Trzymaj... - podniosłam wzrok. Dziewczyna podała mi kubek z... KAWĄ!!!
- Kocham cię! - szepczę, z buzią w kubku. Rano nie zjadłam nawet porządnego śniadania.
- No wiem. - śmiejemy się a ona się do mnie dosiada. Rozalię zauważam dopiero, kiedy rzuca się na trawę, przygniatając mi nogi.
- Umieram... - wyznaje i teatralnym gestem wbija sobie niewidzialny nóż w brzuch.
- W tych stronach istnieje jeszcze coś takiego jak słowa "Dzień dobry!" - prycha ruda i podaje Rozali kubek z kawą, przeznaczony dla niej. Sama też od dłuższego czasu pije kawę, ale dopiero teraz jestem na tyle trzeźwa, że ogarniam rzeczywistość.
- Kocham cię... - mruczy Roza rozmarzona, przyciągając napój do ust. Zaczęłyśmy gadać o wszystkim i o niczym, ale niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy
-Co tam macie?- unoszę wzrok i napotykam brązowe oczy Kastiela.
-Kakałko. Zabronisz? - pytam zirytowana jego zmianami nastroju. Jeszcze wczoraj psioczył na mnie kiedy się dało!
- O, to super! - z uśmiechem zabiera mi kubek i pije jak by nigdy nic.
- Ej! Oddawaj! To moje! - wstaję na równe nogi. Nie sięgam mu nawet do ramion, więc w oko w oko nie mam z nim szans.
- Kakałko powiadasz? - udaje zdziwionego. - Ja nie mam żadnego kakałka. - uśmiecha się perfidnie. - Gdybyś nie kłamała, może miała byś więcej znajomych. - wyrzuca i oddaje mi kubek.
-Gdybyś nie był takim dupkiem może miał byś chociaż jednego. - unoszę głowę i chcę usiąść z godnością, jednak wredna część mojego charakteru wygrywa i nadeptuję mu piętą na palce. Pewnie nawet tego nie poczuł, ale warto było.
- Ej! Łobuzie! - śmieje się łapie w pasie, po czym przewiesza sobie przez ramię. Prawie wylałam na niego kawę!
-Zostaw mnie! Ty wredny, zadufany, ulizany... - zaczęłam wyrzucać z siebie wiązankę złośliwości, waląc go piąstkami w plecy.
-Hahaha... Nie rozśmieszaj mnie. I tak wiem, że cię pociągam. - prychnął.
-Robisz... co? - marszczę brwi i zastanawiam się nad znaczeniem ostatniego zdania. Chłopak nagle przestał się śmiać i zatrzymał na środku dziedzińca. Odwrócił głowę do tyłu i spojrzał na mnie.
-Nie gadaj, że jesteś nieuświadomiona?!?! - wykrzyknął zdziwiony. Na mojej czerwonej twarzy widać było zdziwienie. Czerwonowłosy postawił mnie przed sobą, a krew znów spłynęła w niższe partie ciała.
-W czym? - zaciekawiła mnie jego reakcja. Nachylił się i wyszeptał mi do ucha:
- Jesteś dziewicą. - momentalnie zrobiłam się cała czerwona.
-Co w tym złego? - prycham, próbując zakryć policzki dłońmi.
- Jezu! Ty nawet z nikim wcześniej o tym nie rozmawiałaś, prawda?!?! - robi wielkie oczy, a ja chowam twarz we

włosach. Nie wiem czemu, ale jego słowa sprawiają mi ból. Tak, jestem dziewicą. Czemu mam się tego wstydzić.
- Co w tym złego...?- powtarzam znowu, tym razem ciszej. Słyszę jak mój głos się łamie, ale nie mogę nic na to poradzić.
-Hej... Nic złego...tylko... Dziwnego? W tej szkole większość dziewczyn jest już po... ekhm... - widzę jak i on robi się cały czerwony, a następne pytane pytanie samo ciśnie mi się na usta.
- A t-ty... - dukam. Opuszczam głowę jeszcze niżej.
- Co? A... Tak, ja już... po. -  chłopak łapie mój podbródek i zmusza, żebym na niego spojrzała. Mimo rumieńców ma miły uśmiech. - Jesteś zbyt niewinna... ech... Nie powinnaś ze mną rozmawiać... - mówi zamyślony, bardziej do siebie, niż do mnie. Taksuje mnie wzrokiem, przez co czuję się niezręcznie - To co opowiem ci o moim pierwszym razie? - proponuje zaczepnie i zaczyna opisywać kształty dziewczyny. Przez chwilę patrzę na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami, a potem zakrywam uszy dłońmi i powtarzam rozpaczliwie jak mantrę "Mam dwa latka, dwa i pół...". Muszę wyglądać wyjątkowo dziecinnie, ale jakoś nie mam ochoty słuchać o jego... uniesieniach.
-Johnson! Nie dręcz nowych! - w naszą stronę szedł Nataniel z miną godną zabójcy. Momentalnie się za nim schowałam, wtulając twarz w jego rękę. - Coś ty jej naopowiadał?! Wygląda na przerażoną! - warknął na niego. Patrzył na mnie rozczulonym wzrokiem.
-Ja? Nic! No coś ty! Prawda łobuzie? - pyta czerwonowłosy. Z mojego gardła wydobywa się zduszony pisk. - No dobra... Wracaj do koleżanek. Nie będę więcej cię TYM nękał. - perfidnie dał nacisk na to słowo. Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale uciekłam do Rozy i Irys, do których dołączyła już Viola.

***

- Coś jeszcze?- Pytam naszego kochanego "gospodarza"
- Czego od niej chciałeś? - Unosi brwi.
- Hah... Postanawiałem jej trochę poopowiadać o pieprzeniu się. - prycham.
- Nie dziwię się, że była taka przerażona. Pewnie myślała, że chcesz ją zgwałcić! - zgania mnie.
- Nie do końca... Jej po prostu jeszcze nikt nie uświadomił. - wzruszam ramionami, a świętoszek robi zdziwioną minę... Tak. Nawet nasz "idealny przewodniczący" nie jest święty...
- Tak więc tym bardziej to nie partia dla ciebie. - warczy blondasek.
- Wiem. - mówię jak by nigdy nic, na co ten patrzy na mnie zdziwiony. Kiedy przypomnę sobie jej drobną twarz, całą pokrytą rumieńcem tylko utwierdzam się w przekonaniu, że ona jest na mnie za dobra. Cholera! Jest tak... niewinna i dobra. Nie może mieć chociaż jednej wady?!? Czemu nie jest zakochana w sobie, próżna, albo chamska? Przecież ma do tego te cholerne podstawy!!! Jest urocza... Może trocha za bardzo przypomina dziecko, ale... Tak... Ona jest zupełnie jak dziecko. Uśmiecham się mimo woli.
- Dobrze się czujesz? - pyta blondyn.
- Tak. Myślisz, że poleciał bym na taką płaską deskę? - kręcę głową i odchodzę. Kiedy moje postrzeganie jej zmieniło się tak drastycznie? Zdecydowanie muszę zapalić.

***

Kręcę się niespokojnie. Gdzie ten Lysander? Dzisiaj mamy iść do Kastiela i Demona. Chcę wiedzieć co z nim... Jestem taka podekscytowana.
- Ana! Chodź! Leo zaraz będzie!- woła Lys, machając do mnie ręką z dołu schodów. Złapałam torbę i zbiegłam na dół.
_____________________________________________________________
Skończyłam! Wiem... Od czapy i do niczego, ale co tam! Miłego trucia się moimi wypocinami!!! :)

piątek, 27 marca 2015

Rozdział 4


Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się za Lysem. Stał z Jakąś grupką, z której rozpoznałam tylko Rozalię... Podeszłam do nich i pociągnęłam delikatnie Lysa za rękaw, żeby zwrócić na siebie uwagę. Spojrzał na mnie i się roześmiał. Wiedziałam, że jestem już cała czerwona, ale nie mogłam nic na to poradzić.
-Tak źle było? - zapytał. Pokręciłam głową, dalej zawstydzona, tym bardziej, że patrzyło na mnie całe to towarzystwo... - Chciałem wam przedstawić Ane.- oznajmił swoim przyjaciołom. - Ana, to jest Violetta, Irys - uśmiechnęłam się delikatnie do dziewczyn, a rudowłosa spojrzała na mnie jakby ze smutkiem i lekką zazdrością - Roze znasz, i...
-To ty. - usłyszałam warknięcie, gdzieś z boku. Spojrzałam zdezorientowana na chłopaka z czerwonymi włosami. To był on! To był Kastiel! Schowałam się za plecami brata.
-A więc... Wy? Wy się znacie?- Chyba sam nie do końca wiedział co powiedzieć.
-Tak jakby... To ona uratowała mi psa. - oznajmił, jednak jego ton przy słowie "uratowała" wręcz ociekał sarkazmem.
-Dobra... To ja idę po książki. Ana? Poczekaj tu chwilę, zaraz pójdziemy pod salę.- pokiwałam głową i wyłapałam jeszcze smutne spojrzenie Irys. Czemu tak na mnie spojrzała?
-Jeśli oczekujesz podziękowań to się przeliczyłaś. - moje spojrzenie po raz kolejny padło na Kastiela. Znów potaknęłam.-Naiwna idiotka...- prychnął i odszedł, trącając mnie ramieniem z taką siłą, że upadłam na ławkę.
-Jezu... Mała. Czym mu tak podpadłaś?- zapytała mnie ładna, czarnowłosa dziewczyna.
-Ja... N-nic nie zrobiłam... -Wyjąkałam i spuściłam głowę.
-Hahaha... Nie chcesz mówić, to nie mów. Jestem Kim, a ty?- przygryzłam wargę.
-Jestem Ana. - wyszeptałam, jakbym zdradzała jakiś wstydliwy sekret.
-Nowa? - skinęłam.- Masz tu kogoś z rodziny? - Znowu potwierdziłam.
-Mam tu brata. Nazywa się Lysander.- oznajmiłam.
-Lyśek to twój brat?! - wykrzyknęła zdziwiona. - Nigdy nie mówił, że ma siostrę. Słyszałam tylko o bracie... Jak on tam miał? Leon... Lonel?
-Leo... - poprawiłam.
-Właśnie! - uśmiechnęłam się do niej. Byłam jej wdzięczna, że się do mnie odezwała. Inaczej stała bym tu jak ta sierota i rozmyślała o niezbyt miłym zachowaniu Kastiela.
-Mogę panią przeszkodzić? - Obok mnie pojawił się Lys.- Ana, pokarz mi swój plan.- podałam mu kartkę.- O! Jesteś z nami w klasie. Chodź... Mamy chemię. - wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
                                                                            ***
Koniec lekcji!!! Koniec bezsensownego przedstawiania się na forum klasy i znoszenia niechętnych spojrzeń trzech klasowych plastików, no i koniec gnębienia mnie przez pewnego czerwonowłosego chłopaka.
-Poczekaj tu na mnie, dobra?- poprosił mnie brat i udał się w stronę sali gimnastycznej.  Westhnęłam i usiadłam na ławce pod drzewem.
-Ej! Mała, spadaj stąd. - warknął na mnie Kastiel i usiadł na ławce. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił. Skrzywiłam się i odwróciłam głowę.
-Jak on się czuje?- zapytałam. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, a potem on znów zaczął.
-Nie będę ci dziękować.- spojrzał na mnie zły, a i ja zaczęłam się irytować. Zacisnęłam szczękę i spojrzałam na niego hardo.
-Nie wszyscy są tak interesowni jak ty. Chcę się tylko dowiedzieć, jak on się czuje?- ostatnie zdanie wypowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-Zaczął jeść. - odpowiedział - Pozwolili mi go zabrać do domu. - w jego oczach przez chwilę błysnął ból. Wachałam się chwilę, jednak w końcu stwierdziłam, że jeśli nie będzie chciał, to mnie odepchnie. Położyłam mu rękę na ramieniu. Spiął się delikatnie i wziął głęboki oddech.
-Nie potrzebuję litości. - Prychnął i wstał, strząsając moją rękę.
-To nie litość Kastiel.- westchnęłam i również się podniosłam. - Niektórzy ludzie wiedzą, co znaczy zwykła, przyjacielska troska.- szepnęłam i odeszłam, zostawiając go samego.

***
-Tu jesteś! - krzyknął do mnie Lys, wychodząc za bramę szkoły.- Miałaś czekać na mnie w środku!- Zmarszczył brwi widząc moją minę.- Coś się stało?- zaprzeczyłam i posłałam mu wymuszony uśmiech.
-Nie. Nic mi nie jest.- wzruszyłam ramionami.
- Skoro tak uważasz... Jak by coś się działo, to wiesz, że możesz do mnie przyjść.- zapewnił i posłał mi uspakajające spojrzenie.- A teraz chodź! Po twoim ostatnim wyskoku Leo pewnie się martwi.- złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę domu.
_______________________________________________________________
Jest! Jest! Jest! Kocham was wszystkich!!!  Szczerze powiedziawszy, nawet w najśmielszych snach nie spodziewałam się, że tak wielu osobom się spodoba. Oczekiwałam może jakiś dwóch... Może trzech, ale dopiero przy jakimś 7-8 rozdziale. Kocham was!


sobota, 7 marca 2015

Rozdział 3

Mam szlaban... Tak! Dokładnie. Miesiąc nigdzie nie wyjdę bez opieki. Mimo to nie żałuję. Nawet teraz uśmiecham się sama do siebie, wiedząc, że ocaliłam czyjeś życie.
-Ana?- usłyszałam z dołu zamyślony głos brata. Dałam znać, że słucham.- Czemu to zrobiłaś?
-Co? Chodzi o psa?-zamyśliłam się. Na pewno nie kierowałam się tylko szlachetnymi pobudkami. Może dla tego, że wychowałam się wśród zwierząt? A może przez Astora?
-Nie chciałam być przy śmierci tego psa. Pamiętasz Astora? W tamtym roku zdechł mi na kolanach...- otarłam zmęczone oczy i zdałam sobie sprawę, że płaczę. Chyba zrozumiał... Chwilę później wstałam i zeskoczyłam z łóżka i tak jakoś znalazłam się obok Lysa. Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak nie zadawał pytań. Zasnęłam przytulona do jego klatki piersiowej...
~~***~~
-Pospiesz się, bo się spóźnimy!- krzyczałam na Lysa, który dwie godziny wiązał buty.-Luuuuusiaaaaa...- jęknęłam.
-Ana nie trój. I tak musimy czekać na Leo.-zaczynał tracić cierpliwość.
-No wiem, ale nie mogę się już doczekać!-pożaliłam się i z braku miejsca, usiadłam mu na kolanach.
-Wiem, wiem...- westchnął i żartobliwe dźgnął mnie łokciem w żebra. Kiedy Leo wrócił ze sklepu na dole, miałam potargane włosy, a moja torba leżała na środku korytarza. Lusia nie wyglądała lepiej. Jego torba została rzucona gdzieś pod szafę a najwyższy guzik od koszuli się odpruł.
-Co tu się stało?- zapytał zszokowany czarnowłosy, wchodząc do domu. Lysander tylko wzruszył ramionami.
-Trzecia wojna światowa!- oznajmiłam, układając z dłoni pistolet i celując w plecy brata. Co stało się tak na prawdę? To proste... Zaczęliśmy się bić! Myślę, że fakt takich wojen pomiędzy rodzeństwem nie powinien nikogo dziwić... A wracając do tematu. Leo pokręcił głową z dezaprobatą, burcząc pod nosem coś w stylu "Jak dzieci...". Porwałam torbę z podłogi i pobiegłam na dół, krzycząc, żeby się pospieszyli, bo pójdę sama.
~~***~~

Podskakiwałam na tylnym siedzeniu, nie mogąc doczekać się pierwszego dnia w szkole. Pięć przecznic, to nie daleko. Ledwie 10 minut drogi piechotą... Ja jednak strasznie się denerwowałam, zasypując Lysa dziesiątkami pytań o nauczycieli, uczniów, wychowawcę, dyrektorkę, poziom nauki i wiele wiele więcej. On, jak to on, cierpliwie mi na wszystko odpowiadał i tylko od czasu do czasu uśmiechał się rozbawiony.
-Spokojnie, Aniołku. Wszystko będzie dobrze.- oznajmił. Tak... Aniołku... Spojrzałam na niego spode łba. Ja mówiłam na niego "Lusia" a on na mnie "Aniołku".
-Miałeś zamiar mnie zdenerwować? Udało ci się...- prychnęłam. Lysander uśmiechnął się, niczym dorosły, nad upartym dzieckiem, przez co poczułam się strasznie głupio. Połorzyłam mu głowę na kolanach, a on potargał mi włosy.
-Boję się...- wyszeptałam i westchnęłam.
-Nie masz czego. Pierwszy dzień nie jest taki zły. Znajdziesz jakieś koleżanki,-skrzywiłam się na wzmiankę o koleżankach. Od dziecka lepiej dogadywałam się z chłopakami... Może dla tego, że wychowałam się z dwójką braci, z którymi o wszystko trzeba było walczyć? Poza tym większość dziewczyn z mojej poprzedniej szkoły była... nie oszukujmy się. płytka.- a jakby co, możesz zawsze do mnie przyjść.- uśmiechnął się tak szczerze, że poczułam się spokojna.
-Chyba masz rację.- westchnęłam. Przymknęłam oczy i skupiłam się na ręce Lysandra, jeżdżącej powoli po moich plecach.
-Wysiadamy.- mój spokój przerwał głos Leo, który zaparkował pod szkołą.-Pa dzieciaki.
 Podniosłam się i sięgnęłam po plecak. Kiedy wysiadłam z auta, zobaczyłam na dziedzińcu mnóstwo roześmianych nastolatków. Przestraszyłam się i schowałam za Lysandrem.
-Będzie dobrze.- wyszeptał mi do ucha i złapał mnie za rękę. Pociągnął mnie w stronę budynku, a ja nawet nie miałam odwagi podnieść głowy. Cały czas zasłaniałam się włosami.
-To pokój gospodarzy. Powinnaś iść odebrać plan i numer szafki od Nataniela. Poczekam tu na ciebie.- zachłysnęłam się powietrzem.
-N-nie wejdziesz ze mną...-prawie pisnęłam.
-Musisz zacząć sobie radzić sama. Nie możesz być nieśmiała całe życie.- westchnął. Pokiwałam głową i położyłam rękę na klamce. Z westchnieniem posłałam mu ostatnie rozpaczliwe spojrzenie i weszłam do środka. Siedziała tam ładna brunetka, o niebieskich oczach i Wysoki blondyn. Jego bursztynowe oczy patrzyły nagląco w moją stronę.
-Tak słucham?- bąknął znad papierów. Byłam już pewnie cała czerwona. Dziewczyna stojąca obok niego posłała mu karcące spojrzenie.
-Ty jesteś nowa prawda?- podeszła do mnie z uśmiechem. Pokiwałam głową.- Ja jestem Melania, a tamten gbur- pokazała mu język, a on się roześmiał.- to Nataniel.
-Miło mi. Jestem Ana.... Właściwie to Anabelle, ale nie lubię mojego pełnego imienia.- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Boże... Jaka ty jesteś słodka.- jęknęła Mel i dźgnęła mnie palcem w policzek. Zarumieniłam się i schowałam twarz we włosach. Potargała mnie. Właściwie czemu ludzie to robią???
-J-ja... przyszłam po plan i numerek szafki... nie chciałam przeszkadzać. Przepraszam.- oznajmiłam, widząc zirytowanego blondyna, przerzucającego jakieś papiery. Podniósł na mnie wzrok
-Nie. To ja przepraszam. Nie powinienem być tak niemiły. Jestem po prostu zirytowany, bo zapodziały się gdzieś uściślenia BHP.- Uśmiechnął się i podał mi rękę.- Jestem Nataniel. Miło cię poznać i witaj w szkole. Jak byś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie szukać.- pokiwałam głową i odebrałam potrzebne papiery.
-Potrzebujesz przewodnika?- zapytała Melania. Pokręciłam głową.
-Mam już "przewodnika".- odpowiedziałam myśląc o Lusi.
-Oh... Skoro tak, to powodzenia.- pomachali mi i wrócili do pracy.
Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się za Lysem. Stał z Jakąś grupką, z której rozpoznałam tylko Rozalię...
________________________________________________________________________
Zakończyłam!!! Nie jestem z siebie dumna, ale aż tak źle nie może być. No trudno. Co będzie to będzie. Miłego! A ja idę kłócić się z bratem o pilota :)

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 2

-Cholera! Gdzie jest mój pies?!-Nakrzyczałem na weterynarza, który kazał mi najpierw wypełnić jakiś formularz. Ten tylko westchnął i wstał. Udaliśmy się prosto, długim korytarzem. W końcu stanęliśmy przed drzwiami z napisem "Pokój dla personelu. Wstęp wzbroniony." Wszedłem za nim. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to Demon. Pies był cały poobijany i najwyraźniej slaby. Nie podniósł nawet głowy, kiedy wszedłem, tylko pomerdał ogonem i znów zwrócił oczy na drobną dziewczynę, śpiącą słodko przy jego łóżku.
-To ona go potrąciła?-zapytałam groźnie. Weterynarz złapał mnie za rękaw i wyprowadził z powrotem na korytarz.
-Jeśli pan warzy się ją obudzić, będę musiał pana wyprosić. Ta dziewczyna uratowała ci psa! Sama też została potrącona, ale pierwsze co zrobiła, to przyjechała z nim tutaj! Proszę sobie wyobrazić, że nie dała się nawet opatrzyć, zanim nie zajęliśmy się psem!- na jego twarzy pojawił się uśmiech.- Pielęgniarki są nią zachwycone...-potrząsnął głową.- Możesz wejść.- oznajmił i sobie poszedł. Pff... Mam jej dziękować? Chyba w snach. Jak się obudzi, to pewnie będzie właśnie tego oczekiwać... Jej niedoczekanie... Usiadłem W fotelu, po drugiej stronie psa i spojrzałem za okno. Zadzwonili do mnie w środku nocy i oczekują, że będę dla wszystkich miły. Dodatkowo mój pies został potrącony. Eh... Westchnąłem i rozprostowałem nogi. -Spróbuję się jeszcze przespać.-poinformowałem ściany i przymknąłem oczy...

Obudziłam się nad ranem, kiedy na dworze robiło się jasno. Wstałam i pogładziłam Demona po głowie.
-Cześć piesku. Lepiej ci? Pff... Wiem. Głupie pytanie.- pokręciłam głową mad własną głupotą. Krótkie sapnięcie uświadomiło mi, że nie jestem sama. Przyjrzałam się Chłopakowi o czerwonych włosach. Pewnie to właściciel psa. Wzięłam drobniaki z kieszeni mojej bluzy i wyszłam cicho na korytarz. Przechodząc koło recepcji zostałam zaczepiona przez starszą kobietę.
-Już nas panienka opuszcza?-zapytała z uśmiechem, ale wydawało mi się, że woli, żebym została.
-Zaraz wrócę. Po prostu nic nie jadłam.- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się smutno. Udałam się na bazar i kupiłam: Kawę, wodę i świeże rogaliki z czekoladą. Wróciłam do lecznicy i postawiłam kawę na szafce, obok czerwonowłosego chłopaka. Wyjęłam jednego rogalika, a torebkę z resztą postawiłam obok kawy. Ugryzłam ciepłe pieczywo i popiłam wodą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak byłam głodna. Pochłonęłam całego i dopiłam wodę. Wyrzuciłam butelkę do kosza z plastikiem, pożegnałam się z psem i wyszłam. Źle się czułam, zostawiając Demona samego (No może nie do końca), ale musiałam wracać do domu. Zadzwoniłam na taksówkę, która przyjechała chwilę później.

Przetarłem oczy dłońmi i rozejrzałem się dookoła. Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że to wszystko było snem. No cóż. Zaburczało mi w brzuchu, kiedy poczułem zapach rogalików. Na szafce stała kawa i papierowa torba z napisem "Smacznego Kastiel". To pewnie od tej dziewczyny. Tylko skąd ona zna moje imię? Wzruszyłem ramionami i wziąłem się za jedzenie. Nigdy nie jadłem czegoś tak dobrego. Kawa też była niczego sobie. Czarna, bez mleka i z dwoma łyżeczkami cukru.Pewnie dla tego, że głód jest najlepszym kucharzem... Wstałem i pogładziłem psa po pysku.
-Jak tam stary? Pewnie jesteś głodny...- uśmiechnąłem się do niego.-Sorry kolego. Na razie musisz przeżyć na kroplówce i sztucznym dożywianiu.- mówiłem do niego, wierząc, że wszystko rozumie.

Otworzyłam drzwi do domu i od razu wpadłam w ramiona braci.
-Ała...- jęknęłam, czując ból w boku.
-Co ci jest?- zapytał zmartwiony Leo, podwijając róg mojej koszulki.-Co to!- wykrzyknął, widząc opatrunek.
-Miałam mały wypadek...- przyznałam. Lys patrzył na mnie z dezaprobatą, a Leo otworzył szeroko oczy.
-Jak to "mały" wypadek?-zapytał ten drugi.
-Wywróciłam się, kiedy szłam z psem do lecznicy...- skłamałam.
- Matko boska...- wyszeptał czarnowłosy z dezaprobatą.- A! Właśnie. Pewnie musisz być głodna...-zauważył i udał się do kuchni, zanim zdążyłam powiedzieć, że już jadłam. Udałam się za nim z uśmiechem. Usiadłam przy wysepce a przede mną pojawił się talerz kanapek. Wzięłam jedną i ugryzłam. Wtedy coś przyciągnęło moją uwagę. Był to reportaż w telewizji.
"Wczoraj o 22:34 dotarła do nas anonimowa wiadomość o psie potrąconym przez auto. Zwierzę usilnie próbowało wydrapać asfalt na ulicy. Dziś straż pożarna, zaalarmowana telefonem pewnej młodej dziewczyny odkryła spory wyciek gazu. W tej chwili mieszkańcom nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, jednak proszę zachować ostrożność. Myślę również, że wszyscy się ze mną zgodzą, że powinniśmy podziękować bohaterom!-zakrzyknęła prezenterka- Nasz kanał znalazł klinikę w której przebywa pies w stanie krytycznym. Przekażemy środki na jego leczenie właścicielowi. A teraz materiał z kamer ochrony, zamontowanych przy jednym ze sklepów."
-O nie...- jęknęłam. W telewizji pojawiła się ulica, na której jeszcze wczoraj zostałam potrącona. Wyraźnie widać było psa... Potem pojawiłam się ja. Zaczęłam go wołać. Bracia spojrzeli na mnie, ale ja dalej tempo patrzyłam się w ekran. Nagle wszystko się rozjaśnia, a ja wybiegam na jezdnię. Osłaniam rękami łeb psa i te ważniejsze organy, po czym wali w nas auto. "Już po mnie." myślę. zbyt wyraźnie widać moją twarz. Wiedzą. Materiał jednak nie przestaje lecieć. Wymieniam kilka słów z kierowcą, po czym wyciągam komórkę. W tym czasie mężczyzna bierze delikatnie psa na ręce i zanosi do samochodu. Chwilę później wsiadam i ja. Potem znikamy.
"Oby więcej takich ludzi!"-woła uśmiechnięta kobieta, a ja wiem, że już po mnie...
________________________________________________________________
Jak się podoba? Mam nadzieję, że nie zanudziłam was na śmierć. Jest to właściwie mój pierwszy blog i nie za bardzo ogarniam o co biega :) Pozdrawiam i dedykuję rozdział mojemu pierwszemu czytelnikowi! Tak mówię o tobie Sileth :)


sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 1

Usiedliśmy w pokoju Lysandra... Właściwie teraz już naszym i zaczęliśmy przeglądać stare zdjęcia z farmy. Tak dawno się nie widzieliśmy... Brakowało mi go i to bardzo. Wyjęłam kolejne zdjęcia z jego szuflady... Myślałam, że większość z nich już dawno zaginęła, a tu proszę! Jaka niespodzianka. Usłyszeliśmy szczęk zamka, więc pobiegliśmy to sprawdzić. Leo wszedł do domu z dwoma torbami. Chciałam jedną od niego odebrać, ale uprzedził mnie Lys. Kiedy chciałam wziąć drugą, oboje posłali mi spojrzenie pt."Nawet nie próbuj!". Wzruszyłam ramionami i wróciłam za braćmi do pokoju. Wygrzebałam z torby białą sukienkę z długimi rękawami, do tego zakolanówki i czarne tenisówki. Przebrałam się w to, nawet nie próbując wyjść do łazienki. Lysander był tak zajęty swoim notatnikiem, że nie widział reszty świata. Rzuciłam w niego moim T-shirtem.
-Lusia! Pobudka!-zrobił się cały czerwony.
-Lusia to damskie imię, nie mów tak do mnie.- jego głos był spokojny, ale oczy ciskały gromy. Tylko ja potrafiłam wyprowadzić go z równowagi. Uśmiechnęłam się, dumna z siebie. Związałam włosy w kitkę i spojrzałam na brata.
-Idę się przejść. Wrócę za godzinę.
-Nie przemęczaj się.- upomniał mnie i wrócił do pisania. Uświadomiłam jeszcze Leo i po wysłuchaniu kazania wyszłam na dwór. Nasz dom znajdował się nad sklepem, więc musiałam przejść przez drzwi. Na drugim końcu ulicy był park, więc właśnie tam się udałam. Chodziłam pomiędzy drzewami i słuchałam skrzeczenia kruków. Kiedy doszłam do wyjścia z parku, zdałam sobie sprawę, że jest już ciemno. Chciałam odejść, jednak złe przeczucia nie dawały mi spokoju. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam psa, który zawzięcie drapał asfalt, na środku ulicy. Podbiegłam i zaczęłam go wołać, jednak on tylko na mnie spojrzał i znów zaczął drapać. Z jednej strony zauważyłam światła nadjeżdżającego pojazdu. Bez namysłu pobiegłam do psa i spróbowałam go odciągnąć, jednak było już za późno. Objęłam rękami szyję i głowę psa, żeby chronić ważniejsze organy, w skutek czego zostałam ugryziona. Później auto walnęło w naszą dwójkę. Odleciałam parę metrów dalej, jednak nic specjalnego mi się nie stało. Najbardziej ucierpiał mój lewy bok, jednak była to tylko płytka rana. Z samochodu wysiadł siwy mężczyzna po pięćdziesiątce.
-Nic ci nie jest? Czemu byłaś na drodze?- zapytał zdenerwowany.
-Nic...mi nie...będzie...-wydyszałam i wskazałam na psa. Mimo poważnych obrażeń dalej drapał ziemię.- Z nim nie jest najlepiej. Musi pan mi pomóc. Pojedziemy do weterynarza, ale najpierw muszę gdzieś zadzwonić...- Wyjęłam telefon i oparłam się o jakiś budynek. W tym czasie mężczyzna wniósł psa do samochodu. Wybrałam numer alarmowy i czekałam. Jeden sygnał, drugi i po drugiej stronie odezwał się przyjazny damski głos.
-Dzień dobry -rzuciła krótko
 -Na ulicy ___ nr.20 pies coś wyczuł. Czy pod ulicą biegną jakieś rury z gazem?- usłyszałam kartkowanie papieru.
-Tak. Nawet całkiem sporo.
-Więc proszę to sprawdzić.- oznajmiłam i czekałam, na pytania z jej strony, dotyczące miejsca. Po odpowiedzeniu na wszystkie usłyszałam.
-To wszystko, dziękuję.- i się rozłączyła. Wybrałam jeszcze jeden numer, jednak Leo nie odbierał, więc wsiadłam do samochodu i w czasie jazdy zostawiłam mu wiadomość, że się spóźnię i wyjaśniłam dla czego. Wpadliśmy do kliniki, a personel od razu przystąpił do działania. Mnie również opatrzyli i dali coś do przebrania. Moje poprzednie ubranie były mokre od krwi i deszczu. Mężczyzna, który nas potrącił, już dawno odjechał. Zostawił jednak na siebie namiar i mnie swój numer telefonu. Miałam go informować na bieżąco, co z psem. Operacja zakończyła się około trzeciej w nocy. Zwierzę było zaczipowane, więc udało się znaleźć właściciela i ustalić imię. Weszłam do sali w której na metalowym stole, wyłożonym tysiącem poduszek odpoczywał Demon. Pies przykryty był grubym kocem i owinięty w bandaże. Usiadłam obok, na zgniłozielonym fotelu i zaczęłam zataczać palcami kółka, zaraz za jego uszami. Nie wytrzymałam jednak długo i zasnęłam skulona na fotelu, z ręką na pysku zwierzęcia.
___________________________________________________________________