piątek, 23 października 2015

Rozdział 7

Telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni. Poderwałam się z łóżka i podchodząc do okna wyciągnęłam go i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo? Kto tam?- dałam znać, że odebrałam. Na komórce wyświetlał się nieznany numer.
-Demon... Ja...- usłyszałam załamujący się głos Kastiela. Nie musiał dwa razy powtarzać.
-Zaraz będę.- ucięłam i zakończyłam połączenie. Zbiegłam na dół, wskoczyłam w buty, porwałam z wieszaka kurtkę i już byłam na zewnątrz. Szczerze powiedziawszy to było moje najszybsze wyjście z domu. Kto wie, może pobiłam przy tym jakiś rekord Guinessa?

***
 Nie...nienienienienienie... Z mojego gardła wyrwał się cichy szloch. Pod blokiem Kastiela stał biały furgon, a dwójka sanitariuszy pakowała jakieś dziwne maszyny do auta. Rozpoznałam te maszyny. Jeszcze niecałe dwa dni temu Demon był do nich podpięty. Po mojej głowie tłukły się najgorsze myśli. Pięć dni temu Demonowi zaczęło się pogarszać. Coraz częściej wymiotował i bardzo dużo spał. Czy możliwe, że on... on...? Znów zaszlochałam i przyśpieszyłam kroku. Wbiegłam po schodach, nie mogąc się zdobyć na spokojne czekanie na windę. Pociągnęłam za klamkę. Drzwi były otwarte. W przedpokoju rzuciłam kurtkę w kąt, nie trudząc się nawet szukaniem wieszaka. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie leżał Kastiel. Zakrywał oczy przedramieniem i ciężko oddychał, jakby hamując płacz. Przeraziłam się. Nie przywitało mnie radosne popiskiwanie Demona, a samego psa też nie było nigdzie widać.Podeszłam ostrożnie do kanapy, bojąc się nagłej reakcji chłopaka. Położyłam rękę na jego ramieniu, ten jednak się nie poruszył. Usiadłam na podłokietniku i przejechałam dłonią po czerwonych jak wino włosach. Zanim zrobiłam to jeszcze raz odczekałam chwilę, spodziewając się, że Kass poderwie się i fuknie na mnie, że nie jest dzieckiem. Nic takiego się jednak nie stało. Ośmielona brakiem reakcji wplotłam palce w kosmyki i uspokajająco głaskałam. Wydaje mi się, że zostaliśmy tak z pół godziny. Kastiel- najwyraźniej nie mogąc pogodzić się ze stratą przyjaciela. (Nie potrzebowałam zapewnień, że Demon nie żyje. Było to aż nazbyt oczywiste.) I Ja- chcąc dać mu czas do namysłu. Po upływie tego czasu chłopak podniósł się z głośnym westchnieniem.
-Idę się przejść. Możesz tu zostać, bo i tak nie zamykam.- wzruszył ramionami, udając, że wszystko mu obojętne. Nie odpowiedziałam. Zostałam tak chwilę, z opuszczoną głową, słuchając ciężkich kroków w korytarzu. Kiedy drzwi za chłopakiem się zamknęły się drzwi wybudziłam się z tego odrętwienia. Podniosłam się, próbując rozruszać zasiedziane mięśnie nóg. Wyszłam z domu upewniając się, że dobrze domknęłam drzwi i ruszyłam na poszukiwania przyjaciela. Stanęłam pod klatką, zastanawiając się w którą stronę mógł pójść, kiedy usłyszałam głuche uderzanie i szuranie czymś po ziemi. Udałam się w tamtą stronę, zając na uwadze to, że mogę tam nie zastać Kastiela, a na przykład chłopaków załatwiających swoje porachunki. Z bijącym sercem obeszłam blok, i odetchnęłam z ulgą, kiedy spostrzegłam czerwoną czuprynę. Chłopak nie zwrócił na mnie uwagi, tylko dalej z zawziętością, o jaką nawet bym go nie podejrzewała, wyżywał się na pudłach.
-Kastiel, przestań!- krzyknęłam, kiedy stałam już tylko jakieś trzy metry od jego pleców. Zawahał się na chwilę, po czym wrócił do kopania plastikowego kosza na śmieci.
-Przestań. Ten kosz ci nic nie zrobił.- spróbowałam zażartować, ale nie wywołało to w naszej dwójce nawet cienia wesołości.
-W takim razie morze mam się wyżyć na tobie? Masochistyczna suka.- warknął na mnie, nie przerywając dewastacji śmietnika. Zrobiłam krok w tył. Poczułam się, jakby mnie spoliczkował. Chłopak prychnął. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc po prostu podeszłam i złapałam go za rękę. Dopiero wtedy się zatrzymał. Obeszłam go, żeby móc spojrzeć w oczy. Zobaczyłam w nich ból i niepogodzenie się ze stratą. Zasłonił twarz ręką, po czym zrobił coś zupełnie niespodziewanego. Podszedł i oparł głowę na moim ramieniu, niczym pięciolatek szukający schronienia w ramionach matki.
 Oplotłam jego szyje ramionami i zaczęłam szeptać uspokajająco do ucha.
-Dziękuję.- wykrztusił w zagłębienie w mojej szyi.- Ja... Nie powinienem był tego mówić...
-Ciii... Nic się nie stało.- stwierdziłam i odsunęłam się kawałek, aby przekazać mu, że nie mam żalu. Przyłożyłam dłoń do jego czoła.- Już. To się nigdy nie stało. Zapomnimy o tym, a ponieważ widzieliśmy to tylko my, to będzie to oznaczała, że nic takiego się nie stało.- posłałam mu lekki uśmiech
-Twoje rozumowanie jest co najmniej dziwne.- stwierdził i pierwszy raz dzisiaj przez jego twarz przemknął cień uśmiechu.
***
Weszłam do domu, gdzie czekali już na mnie zdenerwowani bracia. Dopiero w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że nikogo nie poinformowałam gdzie idę, a miałam przecież szlaban.
-Co masz na swoje usprawiedliwienie?- zapytał Leo, po czym uniósł brew. Z całych sił starałam się wesoło uśmiechnąć, tak jak zawsze, i chyba nawet mi się to udało. Jednak na moich braci "chyba" nie wystarcza.
-Co się stało?- Zapytał zatroskany Lys, podnosząc się wolno z krzesła, jakby bał się spłoszyć ptaka. Po moim policzku spłynęła pierwsza z całego potoku łez.

 Uśmiech zmienił się w wyraz bezsilności a ramiona drżały wstrząsane szlochem. Brat podszedł do mnie ostrożnie i przytulił. Ukryta w tym najbezpieczniejszym miejscu na ziemi płakałam tak, aż nie skończyły mi się wszystkie łzy. (Hehe. Niedobór. Poprosimy nową dostawę...) Trochę już spokojniejsza podniosłam głowę i oświadczyłam łamiącym się głosem:
-Demon nie żyje.- Lysandra zamurowało. Leo podszedł do mnie z kubkiem parującej herbaty. Pachniała lekami uspokajającymi, których tam dodał. Pociągnęłam łyk i uśmiechnęłam z wdzięcznością do brata. Poszłam do pokoju, gdzie przebrałam się w piżamę składającą się z wielkiej, porozciąganej koszulki Leo i spodenek. Umyłam twarz i zęby po czym wróciłam do pokoju, gdzie siedział już mój współlokator. Spojrzałam tęsknie na jego łóżko, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy, jeszcze na farmie, spaliśmy razem. Lys uśmiechnął się, najwyraźniej trafnie odczytując moje myśli, po czym poklepał miejsce obok siebie. Z uśmiechem wskoczyłam pod kołdrę.
-Jesteś niemożliwa- stwierdził. Tan noc wyglądała z grubsza tak:

__________________________________________________________________________
No hej!
Trochę się już dzieje... Mam nadzieję, że w tym rozdziale Ana nie zachowuje się jak zimna suka... Muszę przyznać, że założyłam ten blog głównie dla tego, że nie potrafię pisać takich romantycznych i ckliwych scenek. (Zupełnie mi to nie wychodzi... Ech...) Dla tego stwierdziłam, że praktyka czyni mistrza i wyszło takie oto coś. Hehe... Bardzo źle? (Krytyczne komentarze wskazane :P Tylko z płętą poproszę.)