wtorek, 20 września 2016

Rozdział 13

Anabelle weszła do szkoły i najspokojniej w świecie miała zamiar udać się do szafki, kiedy wpadła na nią mała, brązowowłosa burza, imieniem Kentin.
-Ana! Szukałem cię! - wyglądał na przybitego.
-Tak? Co się stało? Amber znowu ci dokuczała? - zagadnęła zaniepokojona dziewczyna.
-Nie, ale musiałem się z tobą koniecznie pożegnać przed wyjazdem! - zaaferowany zaczął grzebać w swojej torbie.
-Wyjazdem? Jakim wyjazdem? O czym ty mówisz? - bezskutecznie próbowała coś z tego zrozumieć.
-Opowiedziałem wszystko ojcu. To znaczy o Amber i jej przyjaciółkach. Powiedział, że to nie do przyjęcia, żeby takie damulki prześladowały jego syna. - w innej sytuacji użycie słowa "damulki" doprowadziło by Ane do śmiechu, niestety teraz nie było jej nawet odrobinę weselej. - Dodał, że jak najszybciej wypisze mnie z tej szkoły i zrobi ze mnie mężczyznę.
-Ale ja lubię ciebie takiego jakim jesteś... Kim w ogóle jest twój ojciec? - na twarz chłopca wypełzł wyraźny rumieniec. Wyciągnął w końcu z torby to czego szukał.
-Jest wojskowym. Wrócił właśnie z misji, żeby się mną opiekować. Muszę lecieć, czeka na mnie w aucie. - podał przyjaciółce małego, brązowego misia. - Trzymaj, to dla ciebie. I nie zapomnij o mnie, dobrze? Jeszcze wrócę. - nawet zza okularów zauważyłaś łzy w jego oczach. Bez słowa objęła go i przytuliła mocno.
-Nie martw się, na pewno szybko wrócisz. Będę na ciebie czekać. - pocieszyła go. Ken skinął głową, przełykając smutek, po czym odwrócił się i odszedł. Przyglądała się jak wątła postać chłopca znika w czarnej terenówce, kiedy między jej nogami przemknął brązowy cień.
-Pies...? - wyszeptała do siebie.
-Panienko! Czemu nic nie zrobiłaś?! Mój mały Kiki... Jeśli się zgubi, to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina! Poniesiesz konsekwencje! - wrzasnęła wkurzona dyrektorka, zatrzymując się obok i dysząc ciężko.
-Co? Ale ja... Ja nic nie zrobiłam! Nawet nie wiedziałam, że pani ma psa. - jęknęła Anabelle.
-Nie pyskuj! Odnajdź Kikiego, bo jak nie...! - kobieta zacięła się.
-Dobrze, zrozumiałam! Znajdę pani pieska. - pisnęła dziewczyna, kuląc się pod srogim wzrokiem głowy szkoły. Dyrektorka odwróciła się na pięcie i odeszła. Zdezorientowana Ana rozejrzała się po korytarzu. W końcu doszła do wniosku, że wyjdzie na dziedziniec, w końcu to w tamtą stronę pobiegł pies. Na ławce na dziedzińcu siedział Kastiel i najwyraźniej bezskutecznie próbował nastroić gitarę.
-Hej! Nie zbyt ci idzie, co? - zagadnęła Anabelle, podchodząc bliżej.
-Tak to jest jak zlecasz komuś zakup strun. - westchnął, potrząsając swoją czerwoną czupryną.
-Tsa... skądś to znam. Leo ma niesamowity talent do wybierania najgorszych firm. Całe szczęście tylko jeśli chodzi o instrumenty. - zaśmiała się dziewczyna.
-Ej... A to nie kundel dyrektorki przebiegał właśnie za tobą? - zauważył chłopak.
-Był tam?! - odwróciła się z prędkością światła. - Dyrektorka mnie zabije... - jęknęła, biegnąc w stronę klubu koszykówki. Usłyszała za sobą jeszcze kpiący śmiech Kastiela.
Po dłuższej chwili bezskutecznego przetrząsania sali gimnastycznej postanowiła się jednak poddać. Niedługo miał zadzwonić dzwonek, a ona nie wzięła jeszcze książek do matematyki. Niestety w budynku spotkała ją jeszcze jedna niemiła niespodzianka. A mianowicie Cerber.
- Hahaha... A więc udało ci się nawet przegonić Kena? - zakpiła Amber, a jej koleżanki jej zawtórowały.
-To nie jest zabawne. To przez was musiał odejść! - warknęła Ana.
-O cholera... Dziewczyny, chyba powinnyśmy klęczeć za to na grochu. - stwierdziła przesadnie przejęta blondynka.
-Hah... Poskarż się swojemu braciszkowi. Na pewno ci pomoże. - prychnęła jedna z pozostałych dziewczyn o azjatyckiej urodzie.
-Braciszkowi? - zdziwiła się Amber. Jak widać nawet ona nie zawsze była doinformowana.
-Lysander to mój brat. - wyjaśniła spokojnie Anabelle, z satysfakcją patrząc na niepewność w oczach prowokatorki.
-Dziewczyny, idziemy. - zadyrygowała i odeszła szybko.
-Co? Amber! Czekaj! - jej przyjaciółki udały się w ślad za nią. Rozmawiały o tym, że Kastiel przyjaźni się z jej bratem i że może mu coś naopowiadać. Ana wzruszyła ramionami i wróciła do poprzedniego zajęcia. Zebrała rzeczy z szafki i uciekła na lekcje. Do sali weszła równo z dzwonkiem.

Do końca zajęć nie udało jej się złapać psa, który uciekał kiedy tylko znajdował się w zasięgu wzroku. Zrezygnowana dziewczyna wychodziła już ze szkoły, kiedy usłyszała wołanie.
-Ana! Tutaj! - Kastiel machał do niej wesoło, nie za bardzo zwracając uwagę na innych uczniów opuszczających budynek. Podeszła do niego zaskoczona, a ten bez zbędnych ceregieli wcisnął jej garść psich smakołyków.
-Co? - chciała sklecić jakieś rozsądne zdanie, ale nie za bardzo jej to wyszło. Sytuacja w której się znalazła była, jak by na to nie spojrzeć,  dość dziwaczna.
-Chciałaś złapać mopsa dyrektorki, co nie? Pomyślałem, że może się przydać. - stwierdził z uśmiechem.
-Dzięki! - bez krępacji zarzuciła mu ręce na szyję i uściskała mocno.
-Ghy... du-sisz... - chłopak udał, że nie może złapać powietrza, po czym oboje się roześmiali.
-Teraz na pewno uda mi się go złapać! - zauważyła i machając mu na pożegnanie poszła szukać zguby. Pies wesoło rozkopywał grządki w klubie ogrodników.
-Hej! Tak nie wolno! Chodź tutaj... - przyklęknęła i wyciągnęła w stronę zwierzęcia dłoń ze smakołykami. Kiki najpierw przyjrzał się jej niepewnie, po czym zaczął węszyć. Chyba wyczuł psie chrupki, bo chwilę później stał już przy Anie, pałaszując.
-Musiałeś być mega głodny, co? - zauważyła, biorąc go na ręce. - Zaraz oddamy cię twojej pani.
Na korytarzach nie było już nikogo. Zapukała nieśmiało do biura dyrektorki z którego wyjrzał pan Frazowski.
-Na boga, dziecko! Spadasz nam z nieba! - wykrzyknął, widząc psa w twoich ramionach. - Pani dyrektor zaczynała rwać włosy z głowy... - nie powiedział nic więcej, bo między jego ramieniem a drzwiami przepchnęła się niska staruszka i wręcz wyrwała jej zwierze z rąk.
-Dziękuję ci! Już zaczynałam tracić nadzieję, że się znajdzie. - stwierdziła kobieta, kiedy wyściskała już Kikiego. - Dostaniesz punkty z zachowania, dziękuję jeszcze raz. - trajkotała, znikając za w gabinecie. Głośne westchnienie wyrwało się z ust Anabelle. Nareszcie mogła wrócić do domu.
Chciała już wychodzić ze szkoły, kiedy znów ktoś ją zatrzymał.
-Czekaj! Idę z tobą. - nie musiała się nawet obracać, żeby wiedzieć kto do niej dołączył
-Nie wracasz przypadkiem w innym kierunku? - zapytała, spoglądając podejrzliwie na Kastiela.
- Błąd. Umówiłem się z twoim bratem, że do was wpadnę. Podwieźć cię? - zaproponował z łobuzerskim uśmiechem.
-Dzięki. - odparła, czując jak ogarnia ją podniecenie. Może nie pasowało to do niej, ale kochała szybką jazdę... No i motory. W ciągu kilku minut byli pod sklepem Leo.

-Wróciłam! - krzyknęła, zamykając drzwi za nią i Kastielem. W przedpokoju pojawił się Lys w spodniach od piżamy i luźnym podkoszulku. W końcu nawet on nie chodził w wiktoriańskich ciuchach w domu.
-Naeszje jeszehje.(Nareszczie jesteście.) - wymamrotał ze szczoteczką do zębów w buzi.
-Cześć stary. - przywitał się Kas. - Mogę skorzystać z prysznica? Przed chwilą miałem zajęcia klubowe. - zapytał bez ogródek, ściągając przepoconą koszulkę.
-Pewnie. Wiesz gdzie jest. - odparł Lysander, niespecjalnie przejęty tym, że ma pół nagiego mężczyznę w przedpokoju. Anabelle za to unikała patrzenia w jego stronę. Chłopak zniknął w łazience a rodzeństwo udało się do kuchni przygotować coś do jedzenia. Ana wsadziła do mikrofali trzy porcje zapiekanki z poprzedniego dnia, a Lys zrobił dwie herbaty i kawę.
- Leo jeszcze w sklepie? - zapytała Ana, opierając się nonszalancko o blat.
- Ta... Ma urwanie głowy. Roza przyjechała mu pomóc. - stwierdził, zalewając kubki wrzątkiem.
- Niesamowita dziewczyna. - stwierdziła. - Na prawdę ją lubię.
- Tak... Racja. Leo ma szczęście. - siostra przyjrzała się mu niepewnie, jednak postanowiła nie komentować. Mikrofala zapiszczała, więc wyjęła talerz i przełożyła po porcji na dwa kolejne.
- Kastiel nocuje? - zapytała, żeby podtrzymać rozmowę.
- Yhm... Musimy się zająć jedną z piosenek. - Lysander wzruszył ramionami.
Plik:Castielgif by kurimutu-d5yw2xg.gif- Pomóc wam? - zaproponowała Ana.
- Jak chcesz. - chłopak wzruszył ramionami, po czym przenieśli się do salonu. Po chwili z łazienki wyszedł Kastiel w samych bokserkach i z ręcznikiem na głowie.
-Mmm... Ładnie pachnie... - zachwycił się. Usiadł i przyciągnął w swoją stronę kawałek  lazanii i zaczął ją pochłaniać. Anabelle się roześmiała.
_____________________________________________________________________
Ohayo!
Przybywam do was z nowym rozdziałem! Co prawda, żeby go napisać musiałam związać Wena i wsadzić go do szafy... Chyba się na mnie obraził, no ale trudno :)
Mam nadzieję, że nie jest BARDZO żle.
Bywajcie towarzysze! Do następnego i niech wena będzie z wami.

1 komentarz:

  1. Czemu nie ma pierwszoosobowej narracji :/ Lepiej się wtedy czytało

    OdpowiedzUsuń