piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 2

-Cholera! Gdzie jest mój pies?!-Nakrzyczałem na weterynarza, który kazał mi najpierw wypełnić jakiś formularz. Ten tylko westchnął i wstał. Udaliśmy się prosto, długim korytarzem. W końcu stanęliśmy przed drzwiami z napisem "Pokój dla personelu. Wstęp wzbroniony." Wszedłem za nim. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to Demon. Pies był cały poobijany i najwyraźniej slaby. Nie podniósł nawet głowy, kiedy wszedłem, tylko pomerdał ogonem i znów zwrócił oczy na drobną dziewczynę, śpiącą słodko przy jego łóżku.
-To ona go potrąciła?-zapytałam groźnie. Weterynarz złapał mnie za rękaw i wyprowadził z powrotem na korytarz.
-Jeśli pan warzy się ją obudzić, będę musiał pana wyprosić. Ta dziewczyna uratowała ci psa! Sama też została potrącona, ale pierwsze co zrobiła, to przyjechała z nim tutaj! Proszę sobie wyobrazić, że nie dała się nawet opatrzyć, zanim nie zajęliśmy się psem!- na jego twarzy pojawił się uśmiech.- Pielęgniarki są nią zachwycone...-potrząsnął głową.- Możesz wejść.- oznajmił i sobie poszedł. Pff... Mam jej dziękować? Chyba w snach. Jak się obudzi, to pewnie będzie właśnie tego oczekiwać... Jej niedoczekanie... Usiadłem W fotelu, po drugiej stronie psa i spojrzałem za okno. Zadzwonili do mnie w środku nocy i oczekują, że będę dla wszystkich miły. Dodatkowo mój pies został potrącony. Eh... Westchnąłem i rozprostowałem nogi. -Spróbuję się jeszcze przespać.-poinformowałem ściany i przymknąłem oczy...

Obudziłam się nad ranem, kiedy na dworze robiło się jasno. Wstałam i pogładziłam Demona po głowie.
-Cześć piesku. Lepiej ci? Pff... Wiem. Głupie pytanie.- pokręciłam głową mad własną głupotą. Krótkie sapnięcie uświadomiło mi, że nie jestem sama. Przyjrzałam się Chłopakowi o czerwonych włosach. Pewnie to właściciel psa. Wzięłam drobniaki z kieszeni mojej bluzy i wyszłam cicho na korytarz. Przechodząc koło recepcji zostałam zaczepiona przez starszą kobietę.
-Już nas panienka opuszcza?-zapytała z uśmiechem, ale wydawało mi się, że woli, żebym została.
-Zaraz wrócę. Po prostu nic nie jadłam.- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się smutno. Udałam się na bazar i kupiłam: Kawę, wodę i świeże rogaliki z czekoladą. Wróciłam do lecznicy i postawiłam kawę na szafce, obok czerwonowłosego chłopaka. Wyjęłam jednego rogalika, a torebkę z resztą postawiłam obok kawy. Ugryzłam ciepłe pieczywo i popiłam wodą. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak byłam głodna. Pochłonęłam całego i dopiłam wodę. Wyrzuciłam butelkę do kosza z plastikiem, pożegnałam się z psem i wyszłam. Źle się czułam, zostawiając Demona samego (No może nie do końca), ale musiałam wracać do domu. Zadzwoniłam na taksówkę, która przyjechała chwilę później.

Przetarłem oczy dłońmi i rozejrzałem się dookoła. Szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że to wszystko było snem. No cóż. Zaburczało mi w brzuchu, kiedy poczułem zapach rogalików. Na szafce stała kawa i papierowa torba z napisem "Smacznego Kastiel". To pewnie od tej dziewczyny. Tylko skąd ona zna moje imię? Wzruszyłem ramionami i wziąłem się za jedzenie. Nigdy nie jadłem czegoś tak dobrego. Kawa też była niczego sobie. Czarna, bez mleka i z dwoma łyżeczkami cukru.Pewnie dla tego, że głód jest najlepszym kucharzem... Wstałem i pogładziłem psa po pysku.
-Jak tam stary? Pewnie jesteś głodny...- uśmiechnąłem się do niego.-Sorry kolego. Na razie musisz przeżyć na kroplówce i sztucznym dożywianiu.- mówiłem do niego, wierząc, że wszystko rozumie.

Otworzyłam drzwi do domu i od razu wpadłam w ramiona braci.
-Ała...- jęknęłam, czując ból w boku.
-Co ci jest?- zapytał zmartwiony Leo, podwijając róg mojej koszulki.-Co to!- wykrzyknął, widząc opatrunek.
-Miałam mały wypadek...- przyznałam. Lys patrzył na mnie z dezaprobatą, a Leo otworzył szeroko oczy.
-Jak to "mały" wypadek?-zapytał ten drugi.
-Wywróciłam się, kiedy szłam z psem do lecznicy...- skłamałam.
- Matko boska...- wyszeptał czarnowłosy z dezaprobatą.- A! Właśnie. Pewnie musisz być głodna...-zauważył i udał się do kuchni, zanim zdążyłam powiedzieć, że już jadłam. Udałam się za nim z uśmiechem. Usiadłam przy wysepce a przede mną pojawił się talerz kanapek. Wzięłam jedną i ugryzłam. Wtedy coś przyciągnęło moją uwagę. Był to reportaż w telewizji.
"Wczoraj o 22:34 dotarła do nas anonimowa wiadomość o psie potrąconym przez auto. Zwierzę usilnie próbowało wydrapać asfalt na ulicy. Dziś straż pożarna, zaalarmowana telefonem pewnej młodej dziewczyny odkryła spory wyciek gazu. W tej chwili mieszkańcom nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, jednak proszę zachować ostrożność. Myślę również, że wszyscy się ze mną zgodzą, że powinniśmy podziękować bohaterom!-zakrzyknęła prezenterka- Nasz kanał znalazł klinikę w której przebywa pies w stanie krytycznym. Przekażemy środki na jego leczenie właścicielowi. A teraz materiał z kamer ochrony, zamontowanych przy jednym ze sklepów."
-O nie...- jęknęłam. W telewizji pojawiła się ulica, na której jeszcze wczoraj zostałam potrącona. Wyraźnie widać było psa... Potem pojawiłam się ja. Zaczęłam go wołać. Bracia spojrzeli na mnie, ale ja dalej tempo patrzyłam się w ekran. Nagle wszystko się rozjaśnia, a ja wybiegam na jezdnię. Osłaniam rękami łeb psa i te ważniejsze organy, po czym wali w nas auto. "Już po mnie." myślę. zbyt wyraźnie widać moją twarz. Wiedzą. Materiał jednak nie przestaje lecieć. Wymieniam kilka słów z kierowcą, po czym wyciągam komórkę. W tym czasie mężczyzna bierze delikatnie psa na ręce i zanosi do samochodu. Chwilę później wsiadam i ja. Potem znikamy.
"Oby więcej takich ludzi!"-woła uśmiechnięta kobieta, a ja wiem, że już po mnie...
________________________________________________________________
Jak się podoba? Mam nadzieję, że nie zanudziłam was na śmierć. Jest to właściwie mój pierwszy blog i nie za bardzo ogarniam o co biega :) Pozdrawiam i dedykuję rozdział mojemu pierwszemu czytelnikowi! Tak mówię o tobie Sileth :)