Pierwszy dzień w szkole z reguły jest stresującym wydarzeniem... Zwłaszcza, jeśli przychodzi się w połowie półrocza. Moja sytuacja jest jednak trochę inna. Przyjeżdżam mieszkać z braćmi, po wymianie uczniowskiej. Mam na imię Anabelle. Jestem drobną dziewczyną, z nietypowymi włosami. Długie, śnieżno białe. Większość ludzi myśli, że się farbuję, ale ja znam tego przyczynę. Jestem potomkiem albinosa... Ech... Z tego powodu jestem również blada i chorowita.Mam zielone oczy, ze złotymi przebłyskami... Właściwie to nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć.
Stanęłam przy bramce, na lotnisku i rozglądałam się za znajomymi twarzami.
-Ana!- usłyszałam głośny krzyk dochodzący od wejścia. Stało tam dwóch chłopców. Właściwie jeden był już mężczyzną. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Lys! Leo!- zza mojego starszego brata wyłoniła się dziewczyna z tak samo białymi włosami jak ja, jednak ona nie była tak chorobliwie blada. Pomachała mi nieśmiało. Posłałam jej jeden z moich najładniejszych uśmiechów, na którego widok nie sposób było się nie uśmiechnąć. Wpadłam w ramiona mojego brata bliźniaka.
-Lysiu!- zaśmiałam się, widząc jego zażenowanie. Czuł się dziwnie, kiedy zdrabniałam jego imię i prosił, żebym tego nie robiła. Ja i tak wiem, że to lubi.- Dawno cię nie widziałam.- uśmiechnął się zadziornie.
-Mógł bym powiedzieć to samo.- uśmiechnęłam się do niego jeszcze raz i przytuliłam Leo. Właściwie to na niego wskoczyłam... Roześmiany chłopak próbował mnie nie upuścić, w związku z czym w końcu siedziałam mu na rękach, jak dziecko.
-Hehehe...- zeskoczyłam na ziemię i objęłam delikatnie Rozalię. Nie widziałam jej nigdy wcześniej, ale dużo o niej wiem z opowieści moich braci.
-Witaj Rozalio.*smile* Miło cię w końcu zobaczyć.
-Ciebie również.- ona również się uśmiechnęła.
-Ekhem...- Leo zwrócił na siebie uwagę- Rozalio mamy stolik w restauracji.- przypomniał dziewczynie, z uśmiechem na ustach.- Jeśli mamy ich jeszcze odwieź...
-Nie trzeba!- wtrąciłam.-Weźcie tylko moje walizki. Ja i Lys przejdziemy się, przy okazji pozwiedzam miasto... Prawda?- szturchnęłam braciszka w ramię, na co on pokiwał głową. Jak zawsze rozmowny. Roza i Leo uśmiechnęli się z wdzięcznościom. Czarnowłosy wziął moje dwie torby i się rozejrzał.
-To tyle?- zdziwił się
-Ja dużo nie potrzebuję...
-Eh... Wiem skarbie.- pokręcił głową.- Pójdziesz z Rozalią na zakupy dobrze?- obie pokiwałyśmy głowami, jednak ja odrobinę mniej entuzjastycznie. Nie lubiłam chodzić po sklepach. Zwykle po większym wysiłku dostawałam ataki kaszlu. Chodzenie po sklepach jest nie na mój organizm...
***
Siedziałam z Lysem w parku. Chłopak leżał z głową na moich kolanach, a ja plotłam mu warkoczyki. Czułam się jak za dawnych czasów, kiedy siedzieliśmy w starej oborze, ze stadem królików dookoła. Spojrzałam na tekst piosenki zapisany w jego notatniku. Kiedyś dla wprawy pisaliśmy piosenki, a potem śpiewaliśmy je w szkole. Wyciągnęłam mu szybko zeszycik z rąk i uciekłam na drugi koniec drogi. Zaczęłam śpiewać do wymyślonej na szybko melodii.
-Czasami trudno jest powiedzieć na głos,
Że gdzieś zbłądziłeś, popełniłeś błąd...-Śpiewałam, a brat patrzył na mnie oczarowany.
-Ktoś chce wyjaśnień, czemu brakło sił.
Potem odejdzie swoim życiem będzie żył...-białowłosy dołączył do mnie. Najwyraźniej załapał już melodię. Dookoła zbierało się coraz więcej ludzi.
-Te rany szybko się nie zabliźnią!
Tak mało znaczyć, a tak wiele chcieć...- powtórzyliśmy refren i zakończyliśmy efektownym wibrato. Ludzie, którzy się zgromadzili zaczęli klaskać. Już zapomniałam jak bardzo kocham śpiewać z Lysem. Przytuliłam brata i pociągnęłam w stronę miasta.
-To było super!- skomentowałam.
-Nawet nie wiesz, ile głowiłem się nad tym, żeby znaleźć odpowiednią melodię. Jesteś niesamowita!- uśmiechnął się zafascynowany.
-Lysiu? Nie zapomniałeś o czymś?- zapytałam, znacząco patrząc na zegarek.
-Yyy... O czym?- uniósł brwi.
-Za dziesięć minut mamy być w domu, bo Leo nas zabije...- westchnęłam.
-To nie daleko. Zdążymy...- stwierdził i pociągnął mnie w nieznanym kierunku. Kiedy dotarliśmy do domu nikogo jeszcze nie było. Mieliśmy szczęście...